Ubiegły tydzień miałam tak zarobiony, że nawet zapomniałam o piątych urodzinach bloga...
Koniec półrocza (w tym roku Małopolska feriuje się w pierwszym terminie), a więc rada w szkole (poniedziałek) i wywiadówka (czwartek), we wtorek byłam z moją klasą w teatrze ("Arszenik i stare koronki" w Teatrze im. Słowackiego - jak ktoś z Krakowa lub okolic to serdecznie polecam, chociażby dla wspaniałej kreacji Anny Polony) a w piątek mieliśmy w szkole Noc Filmową (całkiem fajna i udana impreza, ale odespałam ją dopiero wczoraj...).
Tak więc pięciolecie "Lektur" przeszło bez echa. Nic to, nadrobimy w przyszłym roku. O ile nie trafię wcześniej za kratki, bo dzisiaj wyczytałam, że te moje wypociny to podchodzą pod... prawo prasowe i jakby się kto uparł to można mnie (i innych blogerów również) ukarać za brak rejestracji. Mam jednak nadzieję, że jestem za mała, żeby się mnie ktoś chciał czepiać. Co innego wielkie i sławne blogery...
Ale zastanawiając się nad dzisiejszym wpisem wpadł mi w oko jeszcze inny temat, który poruszył literacko-książkowy światek. Otóż chodzi mi o zamieszanie związane z "Recenzjami z Lubimy Czytać", która to stronka bije rekordy popularności na FB.
W skrócie wygląda to tak - około miesiąc temu powstała strona na której umieszczane są opinie użytkowników Lubimy Czytać na temat dzieł polskich i obcych klasyków. W większości przypadków chodzi o lektury szkolne, ale nie tylko. W ubiegłym tygodniu w "Dużym Formacie" pojawił się artykuł Wojciecha Orlinskiego na temat owej strony i rozpętało się piekiełko...
LC rzuca groźby w kierunku twórców "Recenzji", stronka ma coraz więcej fanów, a rozmaite osoby wypowiadają się na temat tego czy wolno czy nie wolno krytykować klasyków...
Ja akurat uważam, że wolno, tyle tylko, że żeby krytykować to trzeba mieć o nich jakiekolwiek pojęcie...
Przykład pierwszy z brzegu - "Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza. Ktoś tam zarzuca, że bohaterowie nieciekawi, akcja praktycznie żadna i ogólnie nudna ta książka i koniec. Mogę się z tą opinią nie zgadzać, bo akurat ten utwór bardzo lubię (w przeciwieństwie do takich "Dziadów" na ten przykład), ale rozumiem, że gusta są różne.
Natomiast nóż się w kieszeni otwiera, kiedy czytam zarzut " Nigdy jednak nie mogłam zrozumieć słów LITWO, OJCZYZNO MOJA. Powinno brzmieć - POLSKO, OJCZYZNO MOJA. Czy to nie bardziej patriotycznie? ". Z całym szacunkiem dla autorki - no przecież Mickiewicz Litwinem był i na Litwie mieszkał. Fakt, przez lata Polska i Litwa połączone były unią, najpierw personalną a później realną, jednak to dwa odrębne narody były... Tak po prawdzie to Mickiewicz nigdy w życiu w Polsce (nawet w rozumieniu przedrozbiorowej Korony) nie był. I to nie są wcale tajne wiadomości - wystarczy ze zrozumieniem przeczytać chociażby najkrótszy życiorys wieszcza.
Inna opiniotwórczyni zarzuca Mickiewiczowi stosowanie archaizmów. No litości, przecież "Pan Tadeusz" powstał niemal 200 lat temu - język cały czas się zmienia. Równie dobrze można by postawić zarzut, że Hrabia rysuje sobie widoczki zamiast robić im fotografie...
Rozwalił mnie również zarzut w stosunku do "Antygony", że akcja dzieje się w ciągu jednego dnia i prawie wszyscy umierają. W zamierzchłych czasach, kiedy pobierałam nauki w szkole (nie pomnę czy "Antygonę"" czytałam jeszcze w podstawówce czy już w liceum) zanim zabraliśmy się do interpretacji tekstu polonistka zrobiła nam lekcję o dramacie antycznym i jego cechach (m.in. o zasadzie trzech jedności). Czyżby teraz tego nie było? A może autor/ka tej akurat opinii przespała tę lekcję?
Przywoływane na stronie opinie w większości pokazują, że osoby je piszące nie zadały sobie trudu zastanowienia się nad kontekstem (chociażby historycznym) omawianej książki. A niestety klasyka tak ma, że chcący ją zrozumieć trzeba ją poznawać przez pryzmat historii, warunków politycznych, społecznych czy religijnych. Bo np. "Mistrz i Małgorzata" (genialny moim zdaniem) czytany i oceniany bez szczątkowej chociażby wiedzy na temat tego co się działo w Rosji w latach trzydziestych ubiegłego wieku raczej nie zostanie zrozumiany.
Żeby nie było - są na tej stronie wpisy, które trafiają w punkt (chociażby o przeroście formy nad treścią u Gombrowicza, dłużyznach u Manna, czy zawiłym języku Marqueza), jednak są one w mniejszości. Zdecydowana większość to popis ignorancji osoby piszącej. I co gorsza, odnoszę wrażenie, że niektórzy są wręcz dumni z tej swojej niewiedzy...